Płynne złoto! Smaki słońca! Pełnia, głębia i bogactwo. Czerwona herbata jest jak czekolada — jej intensywna słodycz wypełnia podniebienie, od jej aromatu kręci się w głowie. Potrafi być łagodna w ciężkości, wyraźna w lekkości, wytrawna w słodyczy, zostawia smak na długo po przełknięciu. W czerwonej herbacie dzieje się tak wiele, że nie ma miejsca na skrajność i przesadę. Zawsze znajduje balans, zwinnie unikając cierpkości. Czarna herbata pasuje do deseru. Prawdziwa hongcha jest deserem sama w sobie.
Według legendy ten skarb powstał przypadkiem. Chiński znak „pokój” przedstawia kobietę pod dachem: w trakcie pokoju rodzina spędza czas w domu. Gdy zbliżają się wojska, trzeba ukryć się w lesie. Rozsądni farmerzy cenili życie bardziej od herbaty, na wieść o nadchodzących żołnierzach porzucili więc pracę, zostawiwszy dobytek uciekli w gęstwinę. Gdy wreszcie wrócili, ujrzeli herbatę w ich oczach straconą — przepadł zielony kolor i roślinny aromat. Liście, które zwykli prażyć natychmiast po zbiorze, pod wpływem czasu zupełnie sczerniały. Farmerzy jednak kochają swe plony, nie mogliby pozwolić im przepaść. Nie chcieli marnować cennego węgla, narąbali więc sosnowego drewna i to nad nim prażyli herbatę. Okazała się nie tylko słodka, bogata i — mimo mocy — łagodna, ale przyjęła też naturę palonej sosny, smak wraz z zapachem wędzenia i dymu.
Tak powstać miała pierwsza czerwona herbata, Zhen Shan Xiao Zhong, w Europie zwana Lapsangiem. To nie przypadek, że wiele czerwonych herbat posiada zangielszczoną nazwę: to właśnie te herbaty wysyłano na zachód. Młodość zielonej herbaty mija w okamgnieniu, po kilku miesiącach uciekają z niej treści. Czerwona herbata trzyma się dłużej, lepiej smakuje po morskiej podróży. Przez stulecia Chińczycy uważali hongchę za towar drugiej klasy, przeznaczony na eksport; sami pili ją niechętnie, woląc odmiany zakorzenione w tradycji. Wszystko zmieniło się z narodzinami Pięknych Złotych Brwi (Jin Jun Mei), pierwszej czerwonej herbaty z malutkich liści i pączków. Wybuchło szaleństwo, szkarłatny renesans, czerwony luksus godny czarek bogaczy. Na Złotych Brwiach się nie skończyło — nagle i inne style przyciągnęły uwagę, przygotowano je wreszcie z miłością. Czerwona herbata to niedoceniana córka. Rozkochała w sobie cały świat, zanim zdobyła szacunek ojczyzny.
Żadna herbata nie cieszy oka jak hongcha. Bursztyny, rubiny, czereśnie, pomarańcz! Czerwona latarnia lub złoty blask świecy. Z pięknem naparu rywalizują tylko jej liście, wymyślnie zwinięte w las nagich gałęzi. Czasem o kształcie leniwych ślimaków lub poskręcane niczym rzucone w powietrze wstęgi. Przybierają przy tym fantazyjne kolory: to krzykliwe złoto, to ziemisty brąz, hebanowa czerń i metaliczny fiolet, często przechodzące z jednego w drugi, ceni się bowiem złote pąki i tipy, misterne wykończenie dostojnie ciemnych liści.
Czerwone herbaty z zachodu Chin mają malutkie liście, aromat karmelu, to spalony cukier i strzelisty, wyraźny smak. Te ze wschodu są większe, często suszone na słońcu. Są bardziej „okrągłe”, co oznacza swoistą harmonię smaków, sposób, w jaki różne nuty łączą się w całość, nasycając się wzajemnie, nigdy nie dominując, nigdy nie wybiegając przed inne. Nuty hongchy są mniej roślinne, niezwykle łatwo je rozpoznać — kakao, przyprawy, tytoń i miód. Owoce takie jak dojrzałe morele, śliwki i pieczone jabłka, czasem z cytrusowym zakończeniem. Słodycz czerwonej herbaty długo pozostaje w ustach, a jej „ciało” jest wyraźne, to herbata gęsta, dumna ze swojej obecności.
Hongcha zawsze jest wdzięczna, przyjmuje wodę i gorącą i ciepłą, lubi i glinę i szkło. Delikatne parzenie prezentuje znacznie więcej słodyczy. Herbaty o malutkich liściach najczęściej lubią być parzone krócej, jednak nie musimy wcale używać wrzątku — smaki zawsze będą wyraźne i intensywne, to tkwi w naturze czerwonej herbaty. Jedynie starzona herbata potrzebuje więcej ciepła i czasu. W tej uczcie dla zmysłów tkwi wielka odwaga. Hongcha jest śmiała, uczciwa i głośna. Bezwstydna rozkosz budzi sympatię: to śmiech i taniec w samym środku lata.