Podczas gdy w innych artykułach opowiadam o herbacie możliwie obiektywnie, tym razem chciałbym pokazać, czym, jako całość, herbata jest dla mnie. Uchwycić ogromną wagę, którą przypisuję ośmiu gramom. To mikrokosmos. To automedytacja. Skutek bez przyczyny. Przywołanie poezji.
Rozejrzyj się. Jest noc. Dym kadzidła zawinięty między czajnikiem a świecą. Odpowiada na ich ciepło, ociera się o czarkę. Odskakuje od gorącej pary. Spójrz znowu. Świt. Barwa herbaty zmywa się z kolorem mgieł. Ptaki śpiewają razem z termosem. Pamiętasz swój sen. Woda płynie w strumieniu. A teraz samotność. Ty i herbata. Dotykasz glinę, liście wąchasz przez wieczność. Oglądasz swój portret, namalowany bez farby. Spotkanie. Rozmowa toczy się między parzeniami. Herbata w ustach ciągnie za język, w przerwach na picie zbieracie myśli. Zima. Rękawiczki odkładasz na bok, to czajnik grzeje ci dłonie. Herbata zaś gardło, usta i myśli. Topi się śnieg. Nawet z drewna bucha para. Wiosna. Zielona herbata orzeźwia twój umysł. Wszystkie zmysły pełne są trawy. Podróż. Przerwa przy źródle: każde miejsce różni się smakiem. Spojrzysz za siebie gdy wrócisz do miasta. Teraz oglądasz chmury. Dom. Siadasz w miejscu, tym samym, co zawsze. Gdy wreszcie wstaniesz, będziesz innym człowiekiem, lecz jutro wrócisz tu znowu. Herbata łączy cię w jedno.
Każdy czas to czas na herbatę. Chińczycy mówią o “chaxi”, herbacianej scenie. To nie tylko naczynia, wazon z kwiatami, drewniana figurka i termos ze stali. To okoliczności. W smutku i w szczęściu smak herbaty jest inny. Nie ma w niej mowy o dobru i złu, przecież to chwila tworzy perspektywę. Metaforę sceny lubię tak bardzo dlatego, że w trakcie picia herbaty – jak w trakcie spektaklu – nie liczy się nic innego, nic nie ma znaczenia, ponieważ całe znaczenie zawarte jest w herbacie. Noc, świt, samotność i spotkanie wpływają jedynie na to, w jaki sposób dotykasz herbaty i jak na nią patrzysz, nasycają ją, wypełniają jej charakter, lecz całą twoją uwagę pochłaniają aktorzy na scenie:
Ceramika. Liść i napar. Czajnik, czarka oraz Morze Herbaty rzeczywiście stają się bohaterami dramatu, każdy ze swoim monologiem, z baletowym skokiem w ramiona następnego. Herbata nadaje wszystkiemu rytm, wydarzenie po wydarzeniu, przelewanie, napełnianie, wypijanie, wszystko w tempie studzonej wody. Więc, jeśli zechcesz: powolne, długie, pełne i dokładne. Herbata czasem lubi dziki pęd, radosny bieg i zręczność, a czasem rozciąga się w czasie, chce prężyć się, jak rosnące drzewo, jak koci grzbiet. Wszystko zależy od nastroju. Parzenie herbaty to nie tylko uważność. To reżyseria chwil. Scenografia zmysłów. Wykorzystanie dźwięku, zapachu, symetrii i rytmu, aby oddać i spotęgować lub też ukazać i oswoić charakter momentu. Poczuć swoje człowieczeństwo.
W naszym świecie żywioły schowaliśmy za szafę, zamietliśmy je pod wycieraczkę: ścianami osłoniliśmy się od wiatru, nasze stopy dotykają nie ziemi, a asfaltu, woda płynie z kranu precyzyjnym strumieniem, a z ogniem, jak zauważył Umberto Eco, styczność mają tylko ci, którzy chodzą do kościołów oraz ci, którzy palą papierosy. Jednych i drugich ubywa. Kiedyś wierzyliśmy, że człowiek został ulepiony z gliny. Dzisiaj mówimy, że działamy jak komputery i sieci neuronowe. Im większą abstrakcją opisujemy rzeczywistość, tym bardziej w nią wątpimy. Abstrakcja pozwala na precyzję, ale w gąszczu słów i konceptów tak łatwo się zgubić. Nie jesteśmy gliną. Ale glinę rozumiemy.
Herbata zawsze jest prosta. Ogień, który grzeje wodę. Woda, która niesie smak. Ziemia, z której ulepiony jest czajnik. Powietrze, bez którego czarka nie jest naczyniem. Można o tym przeczytać u Heideggera i u Lao Zi, ale pijąc coca-colę nie sposób to poczuć, ten taniec powietrza i cieczy. Coca-cola to koncept, raczej logo niż produkt, marketingowalny efekt polityki kapitału. Herbata zaś, w kontraście, to liść zerwany z drzewa. Abstrakcji posiąść nie można, toteż coca-cola to absurdalne uczucie braku, a brak to powód potrzeby. Herbata zaś jest. Więc i ja jestem. Człowiek, a nie statystyka.
Dlatego staram się, w swojej herbacie, ograniczać abstrakcję. Prywatnie nie oceniam, przed samym sobą nie opisuję nut smakowych, pomysł, że herbata smakuje jak morela, jest dla mnie niewygodny. Herbata przecież smakuje jak herbata. Mówiąc o morelach zmuszam ją do przyjęcia obcej roli. Wszystko staje się niepotrzebnie trudne. Zbyt wiele słów. Gdy zaczynam mówić co czuję, przestaję czuć tak wyraźnie. Nie słyszę już spotkania porcelany z wodą. Nie widzę już jak kropla topi się na glinie. Dziwię się, zamiast cieszyć.